Projekt Ukraina jest już na ostatniej prostej, podbiegamy 100m i wracamy z przygody. Przygoda to całkiem właściwe określenie całego wyjazdu. Inne środowisko, kultura, ludzie, wszystko inne niż w Polsce. Z tęsknoty za Tarnopolem pewnie nie umrę, ale też nie żałuje, że ostatnie 4 miesiące był moim domem, jak kiedyś dla moich dziadków. Wyraz twarzy dziadka czytającego ukraińską gazetę, popijającego ukraińską wódkę ukraińskim porterem, pewnie mojej cioci nie zbyt odpowiada, ale mnie ściska za serducho. A babcia domaga się na okrągło opowieści o swojej siostrze, od której dostałam zdjęcie bodajże z roku 193?, babci Czesi na czołgu w towarzystwie 3 umundurowanych amantów, ba nawet 4 ! A ja dalej nie mogę mieć nawet kolegów ..
Odkąd tu przyjechałam, ciągle mam wrażenie, że Tarnopol to jest takie ciut wymarłe miasto, co jest dziwne, bo jest miastem studenckim. 4 uniwersytety a nic się nie dzieje. Rozpieszczona przez eventy w samych tylko Katowicach, mogę trochę wybrzydzać. Anyway, jest jedno miejsce, wg mnie, naprawdę godne polecenia - Koza Bar. Jest to klub-pub-kawiarnia, ma swoją galerię, gdzie co tydzień można spotkać tych samych ludzi, ale ludzi którzy robią naprawdę kawał dobrej kultury dla tego miasta. Na jednej z imprez, słyszałam jedne z lepszych remiksów The Prodigy, The Chemical Brothers, serio! Myk taki, że nigdzie ich znaleźć nie mogę. Za Kozą będę tęsknić na pewno. Tarnopol nie ma klimatu, za którym na pewno ja nie będę tęsknić, ale SĄ miejsca na Ukrainie, do których wrócę i to jak najszybciej. Pierwsze z nich - Lwów, słyszałam opinie, że jest bliźniaczym miastem Krakowa, jeszcze mniej zmanierowanym, ale solidnie europejskim. Kolejne Kijów, miasto którym jestem zauroczona, codziennie sprawdzam tanie loty Wizzaira z Katowic do Kijowa. Piękna stolica, dla mnie bije na głowę Paryż, sorry. Z jednej strony pompatyczny, ale otwarty na ludzi. Będąc w trasie Krym-Kijów poznałyśmy masę ludzi. U jednych spaliśmy, na zasadach Couch Surfingu (dla mnie już na zawsze to będzie Surfing Club .. ;) Tyle ile można dostać życzliwości za darmo, nie spodziewałam się (rosyjski koniak, śniadanie, miejsce do spania). Podobnie było w Chillout Hostel. Hostel, który prowadzą dwie Polki. Wieczorna, multinarodowa, hostelowa integracja przy piwie w Parku Szewczenki, to takie chwile, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że warto wyjeżdżać. Starać się samemu przeżyć, podróżując po świecie bo wiesz, że spotkasz ludzi, którzy Ci pomogą, nie ważne gdzie jesteś. Noo miło się zrobiło, a zrobi się jeszcze milej bo teraz na zdań kilka wyskoczymy na Tanie Hawaje, potocznie znane jako półwysep krymski. A tam pięknie, jest pięknie. Góry, plaże (okej, trochę kamieniste), nie przepełnione i nieskażone hotelami Hiltona. Tak, są jednak McDonaldy, noo ich widok nas czasem cieszył, przyznajemy, aż tak nie jesteśmy nie cywilizowani. Jedzcie koniecznie na Krym, najpiękniej z miejsc plażowych, gdzie byliśmy, jest wNowym Świecie, ulalala, tam serio są Hawaje, fabryka szampana przy plaży i budka z czeburykami z serem (przysmak tatarski) - ideał ! I taka praktyczna wskazówka krymska, w większości miast główna ulica to ulica Leninia, ona Was wszędzie doprowadzi !
To chyba na tyle ukraińskich wspaniałości, w których przez chwilę uczestniczyłam. Kilka zabieram ze sobą, papierosy jabłkowe i truskawkowe, zainteresowanych zapraszam po powrocie :))
(przepraszam za byki, ale za leniwa by poprawiać)
Odkąd tu przyjechałam, ciągle mam wrażenie, że Tarnopol to jest takie ciut wymarłe miasto, co jest dziwne, bo jest miastem studenckim. 4 uniwersytety a nic się nie dzieje. Rozpieszczona przez eventy w samych tylko Katowicach, mogę trochę wybrzydzać. Anyway, jest jedno miejsce, wg mnie, naprawdę godne polecenia - Koza Bar. Jest to klub-pub-kawiarnia, ma swoją galerię, gdzie co tydzień można spotkać tych samych ludzi, ale ludzi którzy robią naprawdę kawał dobrej kultury dla tego miasta. Na jednej z imprez, słyszałam jedne z lepszych remiksów The Prodigy, The Chemical Brothers, serio! Myk taki, że nigdzie ich znaleźć nie mogę. Za Kozą będę tęsknić na pewno. Tarnopol nie ma klimatu, za którym na pewno ja nie będę tęsknić, ale SĄ miejsca na Ukrainie, do których wrócę i to jak najszybciej. Pierwsze z nich - Lwów, słyszałam opinie, że jest bliźniaczym miastem Krakowa, jeszcze mniej zmanierowanym, ale solidnie europejskim. Kolejne Kijów, miasto którym jestem zauroczona, codziennie sprawdzam tanie loty Wizzaira z Katowic do Kijowa. Piękna stolica, dla mnie bije na głowę Paryż, sorry. Z jednej strony pompatyczny, ale otwarty na ludzi. Będąc w trasie Krym-Kijów poznałyśmy masę ludzi. U jednych spaliśmy, na zasadach Couch Surfingu (dla mnie już na zawsze to będzie Surfing Club .. ;) Tyle ile można dostać życzliwości za darmo, nie spodziewałam się (rosyjski koniak, śniadanie, miejsce do spania). Podobnie było w Chillout Hostel. Hostel, który prowadzą dwie Polki. Wieczorna, multinarodowa, hostelowa integracja przy piwie w Parku Szewczenki, to takie chwile, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że warto wyjeżdżać. Starać się samemu przeżyć, podróżując po świecie bo wiesz, że spotkasz ludzi, którzy Ci pomogą, nie ważne gdzie jesteś. Noo miło się zrobiło, a zrobi się jeszcze milej bo teraz na zdań kilka wyskoczymy na Tanie Hawaje, potocznie znane jako półwysep krymski. A tam pięknie, jest pięknie. Góry, plaże (okej, trochę kamieniste), nie przepełnione i nieskażone hotelami Hiltona. Tak, są jednak McDonaldy, noo ich widok nas czasem cieszył, przyznajemy, aż tak nie jesteśmy nie cywilizowani. Jedzcie koniecznie na Krym, najpiękniej z miejsc plażowych, gdzie byliśmy, jest wNowym Świecie, ulalala, tam serio są Hawaje, fabryka szampana przy plaży i budka z czeburykami z serem (przysmak tatarski) - ideał ! I taka praktyczna wskazówka krymska, w większości miast główna ulica to ulica Leninia, ona Was wszędzie doprowadzi !
To chyba na tyle ukraińskich wspaniałości, w których przez chwilę uczestniczyłam. Kilka zabieram ze sobą, papierosy jabłkowe i truskawkowe, zainteresowanych zapraszam po powrocie :))
(przepraszam za byki, ale za leniwa by poprawiać)