wtorek, 19 lipca 2011

remanent .

Projekt Ukraina zakończony. Od lutego start nowego - Ahoj Praga, teraz już wszystkich zapraszam na smażony syr i czeskie piwo !
Czasem lubię pstryknąć aparatem, więc żeby nie było tu tak całkiem martwo, postaram się wrzucać zdjęcia, mniej lub bardziej udane a już na pewnie nie tematyczne. Startujemy ! Lato w analogu vol 1 :
re-fresh yourself !



Miałam też okazje pofotografować małego Filipa, z którym współpracuje się na 5 z plusem ! :)

wtorek, 31 maja 2011

Projekt Ukraina na kilka metrów przed finiszem.


Projekt Ukraina jest już na ostatniej prostej, podbiegamy 100m i wracamy z przygody. Przygoda to całkiem właściwe określenie całego wyjazdu. Inne środowisko, kultura, ludzie, wszystko inne niż w Polsce. Z tęsknoty za Tarnopolem pewnie nie umrę, ale też nie żałuje, że ostatnie 4 miesiące był moim domem, jak kiedyś dla moich dziadków. Wyraz twarzy dziadka czytającego ukraińską gazetę, popijającego ukraińską wódkę ukraińskim porterem, pewnie mojej cioci nie zbyt odpowiada, ale mnie ściska za serducho. A babcia domaga się na okrągło opowieści o swojej siostrze, od której dostałam zdjęcie bodajże z roku 193?, babci Czesi na czołgu w towarzystwie 3 umundurowanych amantów, ba nawet 4 ! A ja dalej nie mogę mieć nawet kolegów ..
Odkąd tu przyjechałam, ciągle mam wrażenie, że Tarnopol to jest takie ciut wymarłe miasto, co jest dziwne, bo jest miastem studenckim. 4 uniwersytety a nic się nie dzieje. Rozpieszczona przez eventy w samych tylko Katowicach, mogę trochę wybrzydzać. Anyway, jest jedno miejsce, wg mnie, naprawdę godne polecenia - Koza Bar. Jest to klub-pub-kawiarnia, ma swoją galerię, gdzie co tydzień można spotkać tych samych ludzi, ale ludzi którzy robią naprawdę kawał dobrej kultury dla tego miasta. Na jednej z imprez, słyszałam jedne z lepszych remiksów The Prodigy, The Chemical Brothers, serio! Myk taki, że nigdzie ich znaleźć nie mogę. Za Kozą będę tęsknić na pewno. Tarnopol nie ma klimatu, za którym na pewno ja nie będę tęsknić, ale SĄ miejsca na Ukrainie, do których wrócę i to jak najszybciej. Pierwsze z nich - Lwów, słyszałam opinie, że jest bliźniaczym miastem Krakowa, jeszcze mniej zmanierowanym, ale solidnie europejskim. Kolejne Kijów, miasto którym jestem zauroczona, codziennie sprawdzam tanie loty Wizzaira z Katowic do Kijowa. Piękna stolica, dla mnie bije na głowę Paryż, sorry. Z jednej strony pompatyczny, ale otwarty na ludzi. Będąc w trasie Krym-Kijów poznałyśmy masę ludzi. U jednych spaliśmy, na zasadach Couch Surfingu (dla mnie już na zawsze to będzie Surfing Club .. ;) Tyle ile można dostać życzliwości za darmo, nie spodziewałam się (rosyjski koniak, śniadanie, miejsce do spania). Podobnie było w Chillout Hostel. Hostel, który prowadzą dwie Polki. Wieczorna, multinarodowa, hostelowa integracja przy piwie w Parku Szewczenki, to takie chwile, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że warto wyjeżdżać. Starać się samemu przeżyć, podróżując po świecie bo wiesz, że spotkasz ludzi, którzy Ci pomogą, nie ważne gdzie jesteś. Noo miło się zrobiło, a zrobi się jeszcze milej bo teraz na zdań kilka wyskoczymy na Tanie Hawaje, potocznie znane jako półwysep krymski. A tam pięknie, jest pięknie. Góry, plaże (okej, trochę kamieniste), nie przepełnione i nieskażone hotelami Hiltona. Tak, są jednak McDonaldy, noo ich widok nas czasem cieszył, przyznajemy, aż tak nie jesteśmy nie cywilizowani. Jedzcie koniecznie na Krym, najpiękniej z miejsc plażowych, gdzie byliśmy, jest wNowym Świecie, ulalala, tam serio są Hawaje, fabryka szampana przy plaży i budka z czeburykami z serem (przysmak tatarski) - ideał ! I taka praktyczna wskazówka krymska, w większości miast główna ulica to ulica Leninia, ona Was wszędzie doprowadzi !

To chyba na tyle ukraińskich wspaniałości, w których przez chwilę uczestniczyłam. Kilka zabieram ze sobą, papierosy jabłkowe i truskawkowe, zainteresowanych zapraszam po powrocie :))

(przepraszam za byki, ale za leniwa by poprawiać)


niedziela, 20 marca 2011

Transport po raz czwarty !

Wyjazd na Ukrainę traktowany jest bardziej w kategoriach wakacji, także razem z Kejtem pozwoliłyśmy sobie na kilkudniowy powrót do Polski, odwiedziłyśmy m.in. Tarnowskie Góry - mekkę najlepszych imprez, przynajmniej na Górnym Śląsku, ze swej strony polecam tam sen - jest naprawdę przedni ! ;)
Według przysłowia "co dobre szybko się kończy" ( dalej nawiązuje do Tarnowskich Gór ), musiałyśmy powrócić w tarnopolskie strony. Zdecydowałyśmy się na powrót najbardziej ekonomiczny - pociąg, granica, piesza przechadzka, marszrutka, pociąg, marszrutka. Na pierwszy rzut oka nic w tym nadzwyczajnego, ale traktując siebie jako 'dzieci schengen' w 'Europie bez granic' piesze, 2 kilometrowe pokonywanie granicy polsko-ukraińskiej w Medyce, w tłumie mrówek, tego nie pamiętam nawet ja. I o ile wejście na stronę ukraińską trwa ledwie chwile, powrót to już przynajmniej 3-godzinny 'spacerek'. Z granicy, po przejściu dodatkowego kilometra, można spokojnie dojechać do Lwowa właśnie marszrutką (podróż kosztuje 20 hrywien - 7,20zł), jest to coś na kształt podmiejskiego autobusu. Zdecydowanie polecam przejechania się marszrutką, choćby ze względu na stan ukraińskich dróg, w wielu miejscach są to naprawdę odcinki specjalne, kierowcy zręcznie opanowali rajdowe poruszanie się na trasie. Jeżeli zaczepi Was taksówkarz i powie, że nie ma marszrutek - to na pewno kłamie ! Marszrutka do Lwowa wysadzi Was na dworcu kolejowym, skąd też znajdziecie busiki do Tarnopola. My pojechałyśmy pociągiem, w przedziale z kuszetkami i ponad 40stopniowym upałem i zabitymi oknami ! Nie wiem czy wszystkie, ale ten pociąg opalany był na pewno węglem.. Jedzie się około 2h, za 22 hrywny (coś ponad 8zł). Podróż z Katowic do Tarnopola - ok. 12h, z biletem studenckim do Przemyśla i normalnymi na Ukrainie to koszt około 40zł. Mało, nie ? Transport na Ukrainie jest tani - marszrutka podmiejska 0,54 grosze, litr benzyny nie całe 3,60zł, litr gazu 1,90zł, taksówki co najmniej 5 razy tańsze niż w Polsce. No to kto w drogę ten więcej zwiedzi !
Marszrutki

Trojejbusy oldskulowe też mają !




czwartek, 3 marca 2011

Część trzecia - uczelnia !

Post można zamknąć w kilku słowach - miejscowym wykładowcom bardziej zależy na tym, żebyśmy zaliczyli niż nam samym. Z wybranych przed wyjazdem przedmiotów, praktycznie mamy 4 .. a teoretycznie 11, teoretycznie bo "tu się coś dopisze, to miałyście na licencjacie, z tą Panią się umówię, tak że zamiast 3 punktów ECTS dostaniecie 5" - hajlaf przy -20 stopniach ! A tak już całkiem praktycznie i serio chodzimy na jeden przedmiot (po pierwsze mamy go aż 13h w tygodniu, po dwa jest w tym samym budynku, w którym mieszkamy, po trzy - mamy windę!) Tak, 13h w tygodniu uczymy się ukraińskiego, razem z 10-giem studentów z Nigerii. Z ręką na sercu przyznaje, jeden z lepszych zajęć na jakich kiedykolwiek byłam, jedne z takich, które przynajmniej z 5 razy w ciągu godziny są "rozwalane". "Uroczość" z jaką chłopcy uczą się ukraińskiego (co serio, nie jest dla nich łatwe - słowo koreański brzmi mniej więcej jak kurewski) ujmuje. A już całkiem urocze jest to, jak dzwonią i pytają Cię ukraińskiego przez telefon - 5 z plusem ! Pierwsze spotkanie z chłopakami było jeszcze bardziej ujmujące:
- Byłaś kiedyś w Nigerii? Nie.
- A chcesz pojechać? ...
- A masz męża? Nie.
- A miałaś czarnego chłopaka? Nie.
- A dlaczego? ... koleżanka ma jeszcze wrócić do tej rozmowy :)
Yhm, możecie nam z Kasią zazdrościć zajęć ! :)
Mamy wziąć udział w kilku konferencjach, zrobić międzynarodową publikację, także wyjedziemy stąd co najmniej z habilitacją.
PS. A już tak całkiem przy okazji, dostałyśmy się z Kaśką na rozmowy kwalifikacyjne na wolontariat na Igrzyska Olimpijskie w Londynie ! Juhu juhu !

wtorek, 22 lutego 2011

" A Czesia ma jeszcze krowy? "

 Mission completed. Godzina 11.30, marszutka do Podwołoczysk Centr. 40 minut później byłyśmy na miejscu, trochę skołowane bo nie wiedziałyśmy 'kaj my som i kaj momy iść?'. Zaczęłyśmy szukać taksówki, a gdzie najlepiej pytać? W aptece. Podchodzę do okienka, o dziwo nie prosząc o gripex a pytając "taksi tu czy tam?", podając kopertę z adresem. Aptekarka zamieniła się na chwile rolami z panią pracującą na poczcie, przyniosła książkę telefoniczną, zaciągnęła na zaplecze, wykręciła numer, podała słuchawkę ... ''yyy bo ja Olga yyy z Polski yyy wnuczka Czesi ... i czekam w aptece". Przyszedł wujek, nawiązując do tematu postu, zapytał "A Czesia ma jeszcze krowy?" Odpowiedziałam, że nie ma bo mieszkamy w bloku, na co wujek "ja też mieszkam w bloku a krowy mam". Padło jeszcze kilka tradycyjnych pytań, m.in. czy mam już męża .. bo tu u nas dziewczyny już 'lalalala' jak mają 18 lat. Siostra mojej Czesi, 86 letnia babuszka nie spodziewała się naszej wizyty, było dużo rozczulania, przytulania i łez szczęścia co miało zostać przypieczętowane zarżnięciem kurczaka i podarowania go nam na zupę. Skończyło się na kilogramie swojskiego boczku, miodu i powideł, chętnych zapraszam na jajecznice, herbatę i naleśniki. Muszę przyznać, że Czesia i moja 'nowa' babuszka' są prawie identyczne, z wyglądu, upartego charakteru, jednak obie na swój sposób urocze. Szkoda, że same spotkać się nie mogą..
Nowa Babuszka Władzia
Czesia ( tak, tak Czesia się farbuje)

czwartek, 17 lutego 2011

"Ty powinnaś być nasza"

Mija pierwszy tydzień 'projektu Ukraina'. Mniej więcej tydzień zajęło mi zabranie się za napisanie tego posta. Od razu uprzedzam, że nie pochodzę z rodziny o zdolnościach pisarskich, więc wszystko co tutaj będę zamieszczać należy traktować z dużym przymrożeniem oka, sporadycznie nawet dwóch, bardziej jako ciekawostkę niż publicystykę z wyższej półki. Krótko - chcesz wiedzieć co u oledzkiego, przeczytaj bloga mojego (i tu pierwsza próbka moich "umiejętności" rymów białych).


"Ukraina? Ty chyba jesteś nie poważna! Przecież tam jest dzicz!" to jedna z łagodniejszych reakcji dotyczącej mojego wyjazdu. Trudno było ripostować zarzuty, znając Ukrainę jedynie jako kraj, gdzie urodziła się babcia i dziadek, znając go wyłącznie z ich opowieści o pasących się krowach. Zamiłowanie do krajów bloku wschodniego było oczywistą konsekwencją posiadanych korzeni, nie mniej jednak nie był to główny powód wyjazdu na Ukrainę. Jednak jak się okazało nie będą to tylko 4 miesiące poznawania nowej kultury, ludzi. Projekt Ukraina na chwilę zamieni się w podróż w głąb drzewa genealogicznego oledzkiego. Wiele osób czytających tego bloga zna moją babcię, osobiście albo przez pryzmat tego, że w wieku lat ponad osiemdziesięciu możne mieć naprawdę spore poczucie humoru, ze skłonnościami do rozkładania na łopatki swoimi tekstami. Będę miała okazję sprawdzić czy jest to przypadłość rodzinna, czy też babcia jest unikatem jednorazowym. Jedna z sióstr mojej babci w raz z rodziną mieszka/mieszkała niedaleko Tarnopola, dostałam zdjęcie, adres i misje do wykonania. Po ponad  20 latach od ostatniego spotkania mam zadanie znalezienie rodziny. Ciut przeraża mnie perspektywa pojawienia się w ich drzwiach i zakomunikowania "Dzień dobry, jestem wnuczką siostry Twojej mamy". Do czego doszło jeszcze jedne zadanie - "Olguuu proszę, tylko nie przypraw ich o zawał". Misja na dniach !

Tarnopol, mieścina mniej więcej wielkości rodzinnego Rybnika. Wyglądem przypomina nieco Polskę z początku lat 90'. Z ogromnym jeziorem, parkiem z łabędziami, mostem zwodzonym, pięknem czeka już sezonu piknikowego ! Ludzie zwyczajni, niezwyczajnie sympatyczni, czego dowodem było odebranie nas z dworca we Lwowie przez czterech osiemnastoletnich ułanów, którzy byli zaczątkiem tego, co może się wydarzyć tu przez najbliższe 4 miesiące. Urok ułanów polegał na próbach porozumienia się z nami w trzech językach naraz, mikst ukraińskiego, polskiego i angielskiego - myślisz na pewno będzie śmiesznie. Ludzie są ciekawi, ciekawi nas i odwrotnie. My dzieci z Polski, wchodząc sklepu, robimy wielkie oczy, chórem krzycząc - jesteśmy w raju. Nie jest to post nakłaniający do spożywania alkoholu, ale ceny .. ciężko się powstrzymać. Tak dla smaku, no może bardziej porównania, napiszę, że litr naprawdę dooobrej wódki kosztuje 18zł, za cenę paczki cigaretów zwykłych w Polsce tu są 3 niezwykłe. Bez oszczędzania, przeliczania tylko w celach oszacowania ile zaoszczędzić można. Dla pogromców pierogów dodam, że porcja tzw. waranków za 2,40zł jestem jednym z lepszych nieb jakie miałam okazję zjeść. Jedyne obawy mam na razie, przed spróbowaniem Lay'sów o smaku ikry ..

Wczoraj siedząc w knajpce, z miejscowymi studentami, rozmawialiśmy na różne tematy. Uderzyło mnie to, że młodzi ludzie mają tu trochę ciężko, nie mam tu na myśli spraw typowo materialnych. Chodzi bardziej o swobodę. Kasia, dziewczyna z którą razem tu przyjechałyśmy, opowiadała o pobycie w Londynie. Spotkała się z reakcją "Taaaak? Jak udało Ci się załatwić wizę? Marzę o tym, żeby tam pojechać"... Reasumując, dla nas tanie loty, dla nich się raczej nie możliwe.


Na koniec, cieszę się, że tu jestem, z perspektywy wiele spraw wygląda inaczej, a każda perspektywa uczy czegoś nowego.